Monotematyczność

Kiedy wpadł mi do głowy tytuł tego posta pomyślałam, że przerobię "Romantyczność" Mickiewicza na jakąś prymitywną ogrodową wersję i umieszczę jako wstęp. W końcu wypatruję kiełków i rozmawiam z nimi prawie z takim uczuciem i utęsknieniem jak Karusia przemawiała do swojego Jasieńka. Ale czy to weny zabrakło, czy legenda wieszcza mnie onieśmieliła- w końcu poddałam się i rymów nie będzie. Będzie za to typowe wiosenne podsumowanie- bo na wiosnę tematy wciąż te same. Sianie. Czekanie. Kiełkowanie. Porządki. Nawożenie. Wypatrywanie. I tak w kółko.
Mam nadzieję, że nikogo ta mickiewiczowska wzmianka nie zwiodła. Romantyzm nigdy nie był moją ulubioną epoką, a że nasz wieszcz narodowy "wielki był" przyjmuję do wiadomości bez entuzjazmu. Skłaniam się do uwierzenia w teorię, że jeszcze do niego nie dorosłam. Choć może przyszedł najwyższy czas zgłębić opisy ogrodu tadeuszowej Zosi? Zainspirować się, wdziać białe koronki, zapleść warkocz i iść sypać ziarno gołębiom sąsiada?
U nas prawie tak sielankowo jak u Zosi.
Póki co jednak chyba na bose stopy za zimno- wybieram zmęczone życiem walonki, stare dżinsy i czapkę z "żulim-pomponem" (to ten smutny flaczek, który powstaje na czubku głowy, kiedy czapka w ferworze pracy zsuwa się na tył głowy). Na biodrach dumnie dyndają mi sekator, łopatka i inne akcesoria, sprezentowane razem z profesjonalnym pasem przez konQbka. A zamiast pożywnego ziarna, rozsypuję z lekka woniejącą mączkę kostną.
Mimo mojego profesjonalnego wyglądu, nie wiele jestem w stanie zdziałać, bo pogoda nas weekendowo nie rozpieszcza. Frustrujące jest pętanie się po biurach przez cały tydzień i obserwowanie pięknej pogody zza pancernych szyb. A potem siedzenie w domu całą sobotę i niedzielę, bo dłuższy pobyt na dworze grozi kolejną bliższą znajomością  z zapaleniem zatok. W poprzednim tygodniu zrobiłam niewiele. Na razie odpuściliśmy sianie- mam nadzieję, że w tym tygodniu się uda. KonQbek wsadził forsycje- ich kwiaty są ponoć jadalne i stanowią doskonałe źródło naturalnej rutyny. Będzie alternatywa dla gorzej wchłanialnego rutinoscorbinu, na wiosenne spadki formy! Ja rozsypałam mączkę kostną- to naturalny nawóz, powoli uwalniający swoją dobroć do gleby- głównie dostarcza do niej fosfor. 
Możecie wierzyć albo nie, ale te wystające kijki to forsycja.
Cały czas próbuję też zmotywować naszą rozsadę do aktywności. Okra i jedne z floksów całkiem aktywnie sobie poczynają. Sałaty już rozsadziłam. Najgorszy jest chmiel- z całego opakowania tej niezniszczalnej rośliny, wykiełkowała jedna nędzna chudzinka. Jestem niepocieszona i zmartwiona. Mam wrażenie, że robię wszystko po omacku, a brak sukcesów bardzo mnie demotywuje. Dlatego wrzucam to kilka zdjęć- żeby samej sobie udowodnić, że "się dzieje się". Poobserwujecie wiosnę ze mną?
Oto i nasz dumny chmiel. Po lewej sałata.
Teodor nie może nacieszyć się słońcem.

Lucka jak zwykle podejrzliwa.
Nadzieja na wiosnę w sasankę zaklęta:-)

Komentarze

  1. Mickiewicz jest re-we-la-cja, a romantyzm to - hm... moja jakby ober-specjalizacja;))) Wcale Go tak nie zaniedbuj, a czytany regularnie nasionkom, pomaga im kiełkować;))) - zwłaszcza Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę! Ty to wiesz jak niechętnego czytelnika do czytania wieszcza namówić. Lecę, szukam jakiegoś zakurzonego tomiku i dalej swoje nasionka motywować:-D Zacznę im od "Stepów akermańskich"- może zrobią mi szumiący łan w rozsadniku;-)

      Usuń
  2. "Sianie. Czekanie. Kiełkowanie. Porządki. Nawożenie. Wypatrywanie".- to będzie już wkrótce najprzyjemniejsza RUTYNA -:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie- to taka rutyna, na którą czekam z utęsknieniem:-) Chociaż trochę stresów i niepewności też mnie kosztuje, bo nie mam pewności co wyjdzie, co nie, i co najważniejsze- dlaczego?

      Usuń
  3. Bardzo fajnie opisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz