Dolnośląska Toskania

Na początku tego posta powinnam podziękować konQbkowi, który wspiera moja najdziwniejsze fazy. Na przykład taką, żeby po pracy zmarnować pół popołudnia na jeżdżenie po okolicy i robienie zdjęć górkom. A wszystko wzięło się stąd, że zakwitła lawenda i zaczęłam myśleć o Toskanii.
Nasza lawenda w niczym nie przypomina niekończących się toskańskich lawendowych pól, ale ma tak cudowny aromat, że od razu człowiek o nich myśli. Nie potrafię sobie wyobrazić jak pięknie musi pachnieć powietrze w gorące słoneczne letnie południe wśród fioletowych zagonów, skoro już nasze dwa krzaczki potrafią przyprawić o zawrót głowy.
 
Niestety popołudniowy wypad do Toskanii pozostaje wciąż w sferze marzeń- może za kilka lat jak już będziemy mieć tego ekologicznego prywatnego odrzutowca. A dziś mogę zaproponować nasze sąsiedzkie widoki. Większość z nich mijam dość często w drodze na basen- zobaczcie sami jak pięknie toskańsko faluje krajobraz wzgórz trzebnickich.
 
 
Z jednego ze wzgórz rozciąga się wspaniała panorama Wrocławia, z Sobótką w tle- w dobre dni widać nawet Karkonosze. Najbardziej lubię tam jeździć nocą i obserwować spektakl migoczących świateł.
 
 
 
Zdążyłam tuż przed żniwami- kombajny już zaczynają jeździć.
 
 
 
Blogerka w akcji! Pozdrawiam z mojego ulubionego wzgórza:)
Do idealnego zestawu prawie-Toskanii z Dolnego Śląska brakuje jeszcze czegoś do jedzenia. Moja propozycja to delikatna, pachnąca panna cotta z miodem i lawendą (robili ją tu). Deser idealny na spokojny, bezwietrzny wieczór. My siedzimy na werandzie, czytadło obok filiżanki kawy, machamy bosymi stopami w powietrzu i dokładnie wylizujemy łyżeczkę po każdym kęsie. Lipiec...

LAWENDOWA PANNA COTTA Z MIODEM
 odrobina oleju do natłuszczenia foremek
2 płaskie łyżeczki żelatyny
2 łyżki zimnej wody
100ml śmietanki 36%
łyżka świeżych kwiatów lawendy
25ml miodu (plus ile chcemy do podania)
100ml mleka

Żelatynę wsypujemy do miseczki, zalewamy dwoma łyżkami wody i zostawiamy, żeby napęczniała. Foremki, w których będziemy chłodzić deser, lekko ale dokładnie natłuszczamy bezwonnym olejem. Śmietanę wlewamy do rondelka, dodajemy miód i oberwane kwiaty lawendy. Doprowadzamy do delikatnego wrzenia i pozwalamy lekko pobulgotać minutę albo dwie. Dokładnie mieszamy, żeby miód nie został na dnie, i odcedzamy przez metalowe sitko. Dodajemy napęczniałą żelatynę i bardzo dokładnie mieszamy- nie mogą zostać grudki. Następnie dolewamy mleko, mieszamy jeszcze raz i przelewamy do przygotowanych foremek- u nas były to niewielkie kawowe filiżanki. Panna cotta musi się chłodzić kilka godzin- najlepiej zrobić ją wieczorem i zjeść następnego dnia. Moim zdaniem najlepsza jest z mniejszą ilością żelatyny (i tyle użyłam tu- półtora lub dwie płaskie łyżeczki)- ma wtedy konsystencję przyprawiającą wszystkich o szeroki uśmiech- genialnie baunsuje:)

Komentarze

Prześlij komentarz